poniedziałek, 27 lipca 2015

W końcu jakiś spontan :)

Stare przysłowie, powtarzane przez budowniczych Muru Chińskiego, brzmi: There are some limits.

Mhmm jasne.

Dziś krótko o pewnej postępującej, niebezpiecznej chorobie. O moim Wielkim Zboczeniu, które objawia się w najmniej spodziewanych momentach, zakładając podział momentów na te mniej i bardziej spodziewane. Zrobiłem coś, co do tej pory było jednak zarezerwowane dla biegaczy, którzy nie mają ułożonego kalendarza startów na 3 lata do przodu.

Zawsze wszystko mam zaplanowane i pod kontrolą; w sensie w bieganiu. W sobotę pojechałem na bardzo pozytywne wesele do Sosnówki (tej pod Karpaczem), żeby w cudnych okolicznościach przyrody cholernie żałować że nie mam sprzętu do biegania ani czasu żeby wyskoczyć na jakiś szybki a mocny trening. No nic, skupiłem się na weselu.
Naprawdę zupełnie przypadkiem, jakoś koło południa dnia następnego (niektórzy mówią na to poprawiny) dowiedziałem się, że "gdzieś tam rozkładają trasę jakiegoś maratonu". Bezczelnie, ale z czystej tylko ciekawości, ośmieliłem się sprawdzić cóż to za "maraton", że ani słowa o nim nie słyszałem. Po kilku minutach było jasne- za 3 kwadranse rusza spod pobliskiego kościoła XIII Bieg Górski do Dobrego Źródła. 

Bieg. Górski. Za rogiem. Zaraz.

Po krótkiej walce z samym sobą, poszedłem do Pary Młodej po przepustkę, po czym uciekłem szybko się przebrać i w butach mających więcej wspólnego ze sztalkapami niż startówkami biegowymi, pomaszerowałem w stronę bazy zawodów :D

Z telefonem w lewej ręce i butelką wody w prawej, stanąłem na starcie krótkiego, acz treściwego biegu górskiego i zboczeniu stało się zadość. Naprawdę bałem się, że zemdleję. Bieg krótki, więc nie było sensu się oszczędzać, od razu wypadało pocisnąć. To pocisłem! Trasa naprawdę piękna, ciekawa, prawie w całości terenowa, z bardzo sympatycznymi zbiegami.  Sapałem ciężko jak nigdy, bo podbiegi były naprawdę konkretne (jak na tak krótki wyścig). Przed biegiem zdążyłem zjeść tylko kromkę chleba ze smalcem, więc przez cały bieg odbijało mi się tym ostatnim. Wódkę wypociłem do reszty, ale pilnowałem nawodnienia w trakcie biegu ;)

W butach trekkingowych musiałem wyglądać naprawdę tragicznie, ale ostatecznie udało się wyprzedzić parę osób i zająć miejsce nieco bliżej początku niż końca stawki, choć o poważnym ściganiu nie mogło być mowy w takim stanie.
Chciałbym jeszcze raz podziękować Młodej Parze za pozwolenie ;) i zadedykować im ten spontaniczny start. Tak bardzo nieplanowany, a jednocześnie tak bardzo w moim stylu... co zrobić, bieganie nie wybiera :P Dzięki bardzo! 

Miało być krótko więc tyle w temacie, miłe wspomnienia mi zostały po tym weekendzie. No i poznałem parę pozytywnych osób, ogólnie wesele na plus, nie tylko ze względu na akcent biegowy :) Czasem warto zrobić coś nieplanowanego i nie do końca normalnego. Tylko czy definicja ultrasa zawiera jakiś pierwiastek normalności?
Sebastian, to było też trochę po Twojemu :P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz