sobota, 4 lipca 2015

Gdzie ten spontan?

Jest takie stare, chińskie przysłowie: możesz wszystko, jeśli tylko masz dobry plan. Coraz częściej myślę o tym co mnie czeka w przyszłym sezonie. I ilekroć o tym myślę i próbuję to sobie poukładać, ujawnia się jakiś bodziec zewnętrzny, który robi wszystko, żeby te plany zmienić... na jeszcze ciekawsze plany. Nie jestem (a byłem, na szczęście krótko) typem zawodnika-startującego-co-tydzień; od jakiegoś czasu próbuję się trzymać idei wybierania 2-3 biegów głównych w sezonie, na które mam pełne prawo się napalać i szykować pod nie najlepiej jak potrafię. Reszta jest dodatkiem, wypełniaczem, podtrzymaniem i czymś tam jeszcze. 

Chciałem w przyszłym sezonie zrobić sobie co najmniej jedną wycieczkę na jakąś ładną wyspę, gdzie ładni ludzie robią ładne biegi. Madera, Majorka, La Palma -tam dzieją się wielkie zawody, a i odpocząć po nich można w bezcennych okolicznościach. W międzyczasie jednak zostałem adresatem kilku ofert na tyle kuszących, że nie sposób podejść do nich z tak naturalną w moim wykonaniu ignorancją.

Z Rzeźnikiem jest trochę jak z McDonald's. Niby nie warto kasy wydawać, niby słabe to i gówniane, ale chętnych na wydanie tej kasy nie zabraknie nigdy. NIGDY. Mam to szczęście, że gdzieś kiedyś zdarzyło mi się poznać dziewczynę, która w ultra radzi sobie lepiej niż zdecydowana większość facetów. Mam też to nieszczęście, że ambicja każe mi wrócić do Komańczy i poprawić wynik z debiutu w Rzeźniku. Tym razem jednak założenie jest takie, że para będzie mieszana. I to ja mam w niej być bardziej męski.

Ale to nie koniec założeń. Chcemy wygrać klasyfikację miksów i wykręcić 9:30, a jak noga poda to i lepiej. Niewykonalne? A ch*j tam, nie ma rzeczy niewykonalnych. Za rok przyjdzie czas rozliczeń, do tego czasu najlepsze co możemy zrobić to przygotować się tak, żeby na starcie (o ile w ogóle staniemy na starcie) nie mieć wyrzutów i stać tam z poczuciem dobrze wykonanej roboty... na rzecz kolejnej dobrze wykonanej roboty, tym razem względnie nagradzanej. Mi wystarczy ciężki, metalowy dzik i wyjście na scenę. Bo w gruncie rzeczy po to trenuję- żeby kiedyś wyjść na jakąś scenę i wskoczyć na jakieś niemiłosiernie niewysokie podium, uśmiechnąć się do obiektywu i poczuć satysfakcję, której nikt nigdy mi nie odbierze.

Rozmarzyłem się, ale to wciąż nie koniec. Jakoś w kwiecie jesieni, jest organizowany inny zlot samobójców i psycholi wszelakich, zakamuflowany pod dumną nazwą Gore-Tex Transalpine Run. Ta sama koleżanka, która chce namieszać w miksach na Rzeźniku (razem ze mną, ja też mam mieszać, heh), ciągnie mnie też na OŚMIODNIOWĄ pohasówkę przez CZTERY KRAJE na dystansie DWUSTU SIEDEMDZIESIĘCIU KILOMETRÓW. Faaaaaak... 


Zajarałem się tym pomysłem oj bardzo :D Jeszcze nigdy w życiu zawodniczo nie biegłem etapówki. Na szczęście krótko żyję i wszystko przede mną. No więc mniej więcej tutaj pora na morał całej tej opowieści. 

Plany są ambitne nie tylko pod względem sportowym. Ultrabieganie kosztuje, dlatego powoli zaczynamy szukać podmiotów chętnych do współpracy. Takiej długofalowej, co najmniej do jesieni 2016. Płaszczyzn jest kilka- sprzęt, odżywki, wpisowe, zakwaterowanie, transport -a wsparcie każdej z nich będzie bardzo mile widziane. Więc jeśli możesz jakoś pomóc, albo znasz kogoś kto może jakoś pomóc, daj znać i spróbujemy się dogadać z korzyścią dla obu stron. Wiemy o co chodzi w marketingu i mamy wizję partnerstwa, która być może Ci się spodoba ;) My z kolei marzymy o tym, by móc w spokoju przygotowywać się do największych imprez biegowych, nie martwiąc się o wyżej wymienione potrzeby. Czekamy więc na kontakt! Nie chcę znowu zmieniać planów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz