wtorek, 18 sierpnia 2015

Tatry, czyli trochę bardziej sky- niż -running

Jest takie stare, chińskie przysłowie- Koń bez Rydwanu może wszystko, zaś Rydwan bez Konia nie zajedzie nawet nad Morskie Oko.

Osiem lat temu, dziennikarze jednego z internetowych serwisów sportowych, w pełen humoru sposób relacjonowali Igrzyska Olimpijskie w Pekinie. Przecinali wówczas relację tekstową zdjęciami w przekonaniu, że "zdjęcie wyraża więcej niż tysiąc słów". Dziś zamiast słów, garść zdjęć z minionego weekendu. Treningi w Tatrach to jednak inna bajka, inny wymiar biegania. Niby też góry, ale jednak piękniejsze, bardziej wymagające, trudniejsze technicznie. Każdy krok może się okazać tym ostatnim, każdy strumień może być wybawieniem w obliczu odwodnienia (kiedy na Kasprowym chcą 6zł za 0,5l wody), a każdy idiota na szlaku... no cóż, pozostanie idiotą na szlaku. Nie mamy na to wpływu.

Zatem rzućcie okiem na kilka szybkich, nieprofesjonalnych strzałów z miejsc, w których działo się dobrze. A Bóg widział, że działo się dobrze, hej!



















Także tego, niby spompowałem się tam konkretnie, a jednak już w pociągu powrotnym roznosiła mnie motywacja, a we łbie snuły się wizje MdS, UTMB i innych Spartathlonów. Fajnie jest mieć marzenia. Fajnie było wrócić w Tatry i przekonać się, że wybrało się dobrą ścieżkę. Może czasem ostro pod górę, może czasem ciężko i sił brak, ale gdzieś tam wysoko jest Szczyt, na który każdy może się wdrapać, jeśli tylko wystarczająco tego chce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz