piątek, 15 maja 2015

Samotność długodystansowca

Dziś krótka refleksja na wieczór. Stare, chińskie przysłowie mówi, że 最糟糕的人生是孤獨的是. Tak często można spotkać się z terminem "samotność długodystansowca". Istotnie, w Opolu treningów grupowych jak na lekarstwo (Bieg Opolski? coś jeszcze?), a 95% mijanych przeze mnie biegaczy to treningowi single, szurający bez towarzystwa. I wszystko w porządku, sam się w ten trend wpisuję i mi z tym dobrze (choć jak ktoś ze znajomych zechce potruchtać to nie odmawiam) tylko kiedy już kończymy trening i wracamy ze swojego świata... no właśnie, czy biegacz długodystansowy to wszechsamotnik?

Człowiek jest istotą stadną, więc po drugiej stronie stoją moim zdaniem zupełnie przeciwne emocje. Drugi człowiek jest potrzebny, cholernie potrzebny, takie życie. W całej tej naszej biegowej fanaberii, wsparcie jest elementem wręcz nieodzownym. Oczywiście są przypadki ludzi, których do biegania popchnęła właśnie samotność, nieraz w tym najgłębszym ujęciu. Ale przeciętny napieracz, nie tylko amator, prawdopodobnie myśli mniej więcej tak jak ja. A co ja myślę?
Że wszystkie, absolutnie wszystkie składniki wsparcia zewnętrznego, są częścią końcowego sukcesu. A jeśli tak jak ja, rzadko kiedy uznajesz swój występ za sukces, to wszystkim Wspierającym powinieneś być wdzięczny za samo dobiegnięcie do mety. Cóż to za składniki? Chronologicznie - wszelkie sygnały czyjegoś wsparcia i wiary przed startem, nawet najciszej wypowiadane "powodzenia", w najlepszym wypadku różnego rodzaju talizmany na trasę, które nawet jeśli nie przynoszą szczęścia, to przypominają o tym, że ktoś kiedyś chciał zrobić coś dla Ciebie (i w sumie nawet to zrobił) i myślał/chciał wtedy dobrze, co jest cholernie miłe. W trasie - poganiające smsy czy telefony, wsparcie na punktach od bliskich osób, a nawet głupie "DAWAJ!" rzucone przez wolontariusza, przypadkowego kibica lub innego zawodnika. Często miłe słowo od kogoś kto nie musi używać miłych słów (ale chce i chwała mu za to) potrafi zwilżyć oczy. A wilgotne oczy działają przeciwbólowo i dają +10 do szybkości. Natomiast jeśli chodzi o innych zawodników (niektórzy wolą określenie "rywale") to nieraz zdarzyło mi się czekać na mecie na kogoś kto zrobił dla mnie coś dobrego na trasie. Po to żeby podziękować i w ten sposób jakoś wyrazić wdzięczność, wszak to nic nie kosztuje. I płynnie przechodząc za linię mety - każdy telefon, sms, każde gratulacje, "brawo" i "szacun" (czy to prywatnie, czy pod fotką z trasy albo mety, wrzuconą na fejsa) są bardzo, bardzo pozytywnymi formami wsparcia. A jak na mecie czeka ktoś bliski, to już w ogóle wychodzimy poza skalę satysfakcji ;) Bez tego wszystkiego, bez tych gestów ze strony ludzi którzy nic nie muszą, a w większości mają święte prawo mieć głęboko w dupie to jak Ci poszło, całe to bieganie straciłoby ogromną część swojego sensu. Bo choć podobno biegamy "dla siebie", to uskuteczniając nasze popaprane hobby, nie unikniemy interakcji z resztą społeczeństwa. Wszak jest to uczucie cholernie potrzebne i przyjemne, kiedy zaspokajana jest potrzeba akceptacji naszej "inności". A jeszcze przyjemniej robi się powyżej linii akceptacji- kiedy ktoś, kto nie ma w tym żadnego interesu, poklepie Cię po ramieniu... albo da buziaka na drogę ;)

Dziękuję. Za wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz