piątek, 12 listopada 2021

BigMac bez tłuszczu, czyli COROS Pace 2

             Stare, kalifornijskie przysłowie, mówi: Nieważne w którym momencie życia postanowisz pokonać Tahoe Rim Trail. Ważne, że z każdym krokiem, będziesz COROS bliżej mety.

 Rynek zegarków dla biegaczy górskich, zupełnie jak polska polityka, od dłuższego czasu jest podzielony na dwie główne części. Lat temu kilka, pojawił się na nim zupełnie nowy gracz zza wielkiej kałuży, który próbuje odkroić sobie coraz większy kawałek tego zajebiście smacznego ciacha. Na całe szczęście, poza przemyślaną strategią marketingową, angażującą czołowych polskich górskich pizgaczy, COROS ma jeszcze inne argumenty, dzięki którym korzysta tam, gdzie dwóch się nakutasza.

Miałem okazję (czy przyjemność, to się okaże nieco dalej) testować drugą edycję podstawowego modelu z tej jankeskiej stajni, której pierwszymi dwoma produktami były… inteligentne kaski rowerowe! Nie, niestety nie myślały za ich właścicieli. 

Pewnego słonecznego, majowego popołudnia, roku pańskiego 2018, COROS zaprezentował jednak swój debiutancki nadgarstkowy kombajn multisportowy – Pace. No i się zaczęło! W sierpniu ubiegłego roku, światło dzienne ujrzał następca „pejsa”, reklamowany jako najlżejszy zegarek z GPS na rynku (30g w wersji z nylonowym paskiem, to wciąż więcej niż 2 paczki nieśmiganych gumek Unimil SKYN w rozmiarze LARGE - kolega mówił, bo zważył, z ciekawości). Jak spisał się w czasie testów (zegarek, nie kondom)? Ano całkiem zacnie, ale po kolei.


     To, co dla wielu biegających konsumentów jest czynnikiem decydującym, okazało się jedną z największych zalet tego sprzętu. W sensie zegarka. Przy codziennym oraniu (rower, bieganie, piłka, tańce, ćwiczenia, w ciągu dnia cały czas na nadgarstku, przez większość nocy również, ściągany jedynie podczas masturbacji, bo to zbyt ciężki test), bateria spokojnie wytrzymywała dwa tygodnie, a warto zaznaczyć, że nie jest to półka ultra turbo kuwa premium za cztery minimalne krajowe, doładowywana energią z wnętrza ziemi i światłem księżyca w pełni. Szacuneczek! Podstawowy model z tak pojemnym magazynkiem i jednocześnie relatywnie niską wagą, to naprawdę atrakcyjna opcja dla kogoś, kto jeszcze kilka lat temu był zmuszony inwestować w „high-end stuff” żeby spokojnie kicać 100+ po beskidzkich kiepach. Co ciekawe, wspomniany sprzęt muszę ładować częściej, niż COROS’a.

Jeśli chodzi o pomiar dżi-pi-es, to poza pierwszym uruchomieniem, gdzie zdarzyło się czekać na kompletny sygnał parę minut, podczas których zdążyłem zrobić 4 nerwowe kółka po parkingu, prowokując tym samym osiedlowy monitoring do wezwania radiowozu "bo jakiś debil w krótkich spodenkach kręci się przy autach", szukanie odbiorników na orbicie okołoziemskiej trwało kilka sekund. Ani razu ślad nie notował „skoku w bok” (chyba że faktycznie robiłem skok w bok), nie gubił satelitów, nie wołał jeść, nie płakał i nie mówił, że boli go głowa i dziś nie zaszalejemy. Choć nigdy po mnie tego nie widać - jestem zadowolony. Z zastrzeżeniem, że nie robiłem bezpośredniego porównania za pomocą dwóch lub trzech różnych zegarków, zamocowanych na jednym trzonku tym samym nadgarstku podczas jednego treningu. A dopiero to pokazałoby kto w wyścigu o tytuł mistrza zajebistości pomiaru, ma najlepsze argumenty.

Nie mam też większych zastrzeżeń jak chodzi o uśredniony pomiar tętna z nadgarstka, choć oczywiście w trybie bez GPS nie był odświeżany w sposób ciągły, a raz na jakiś czas (to i tak częściej niż ja w tygodniu). Może to i dobrze, bo permanentne bombardowanie mojej alabastrowej skóry zielonym światłem może z czasem doprowadzić do jej delikatnego zniszczenia, co kiedyś empirycznie odkryłem, a co poskutkowało zamknięciem się w piwnicy na 7 miesięcy w przeświadczeniu, że to od słońca. Należy też pamiętać, że pomiar nadgarstkowy nie jest aż tak dokładny, jak pomiar ze stanika HR. Lekką przypierdolkę mógłbym jedynie przytoczyć propos odczytu podczas wykonywania rytmów, kiedy to zegarek przegapił parę skoków tętna, ale wybaczam mu z uwagi na dużą dynamikę ruchu nadgarstka podczas tego konkretnego typu treningu. 

I tak nie uwierzycie, że to były rytmy.

Menu zegarka jest proste jak zakup lekkich dragów na studenckiej imprezie i intuicyjne jak Tinder - to też kolega mówił, bo ja nie mam Tindera. Ani trochę nie brakowało mi funkcji dotykowych (wracamy do porównania ze studencką imprezą), wszystko do swobodnego pokierowania dwoma przyciskami i pokrętłem (którym jest jednocześnie jeden z tych przycisków), HEHE. Nawet przeciętny facet jest trudniejszy w obsłudze, serio. Dla tych, którym robi różnicę strona graficzna/wizualna, została przygotowana zajebiście duża ilość wzorów tarczy zegarka, które swobodnie można załadować do niego z poziomu smartfona. Plus za to. Oczywiście sama jakość wyświetlanego obrazu pozostawia wiele do życzenia jeśli chodzi o kontrast i nasycenie barw, ale gdyby COROS poszedł w stronę rynku smartwatch’y i smartband’ów, z pewnością straciłaby na tym żywotność baterii. Ten zegarek nie ma służyć do oglądania sensualnego porno Helikoptera w Ogniu w jakości 4K ULTRA HD – on ma dobrze i długo działać! Słówko jeszcze o pasku – w wersji nylonowej jest zapinany na rzep, ale możemy też wybrać (nieco cięższą) wersję silikonową. Osobiście wolę silikon, ale znam takich, co na ten syntetyczny cud nauki są nieszczęśliwie uczuleni. Zamiana takiego paska trwa kilka sekund i nie stwarza większych problemów. Zupełnie jak ze zmianą bokserek. Tylko po co zmieniać bokserki?

Jeśli chodzi o bebechy tego urządzenia i smaczki aplikacji mobilnej, to do analizy dostajemy furę ciekawych i szczegółowych danych, łącznie z kadencją, długością kroku, mocą biegową i opisaną efektywnością treningu. Nie wszystkie oczywiście mają dla przeciętnego amatora znaczenie, ale znajdą się tacy, którzy zrobią z nich faktyczny użytek. Mi osobiście bardzo przypadły do gustu markery efektywności. Jest w tym jakaś wartość motywacyjna. Wszystko oczywiście jest długoterminowo rejestrowane w aplikacji mobilnej, więc gdyby ktoś chciał sprawdzić, ile cm miał w kroku wiosną, to kalifornijscy inżynierowie śpieszą z pomocą. Mamy tam też dostęp do różnych ciekawostek, o których nie będę się rozpisywał z prostego powodu – nie czułem potrzeby, żeby z nich korzystać. Albo nie rozumiałem, co oznaczają.

Pace 2 nie posiada co prawda funkcji nawigacji po trasie ani robienia espresso doppio, co może być w oczach niektórych górskich napieraczy minusem decydującym o wyborze innego modelu, lub w ogóle innej marki (na przykład Dallmayr), ale trzeba uczciwie przyznać, że w tym segmencie cenowym [okolice 1000zł], na rynku nie znajdziemy ani jednego urządzenia z funkcją wgrywania map. Nasz ślad widzimy dopiero po zakończonym treningu, na tarczy zegarka, a także w aplikacji mobilnej po wykonaniu synchronizacji. Do codziennych treningów w dobrze znanym terenie – czegóż chcieć więcej? Problemy zaczynają się kiedy nie umiemy trafić do domu po weekendowych zabiegach hydratacyjnych.

     Teraz już całkiem serio. Skupię się na subiektywnych plusach i minusach, które zdążyłem wychwycić podczas trwania okresu testowego. Po pierwsze: waga, a co za tym idzie – „przeszkadzalność” na nadgarstku. Z zegarkiem jest trochę jak z pozostałymi elementami zbroi biegowej. Najlepiej sprawują się wtedy, kiedy nie czujemy, że je nosimy. Jeśli coś nam ciąży, przeszkadza, uwiera – jest do dupy. COROS Pace 2 nie ciąży, nie czuje się go na nadgarstku (innych członków nie sprawdzałem) i zdecydowanie nie jest do dupy (ok, tego też nie sprawdzałem). Po drugie – mój osobisty top smaczek jeśli chodzi o funkcjonalność tego urządzenia. Zdarza się Wam biegać po zmroku? No pewnie, że tak. A zdarza się Wam nie zabrać czołówki? Oczywiście, szczególnie jeśli jesteście typowymi tatrzańskimi turystami! Na kłopoty – COROS. Wystarczy unieść nadgarstek w stronę twarzy i ekran automatycznie się podświetla. Ależ mi tego brakowało! Numero Tres – to, o czym już pisałem wcześniej, a co sprawiło miłą niespodziankę. Dwutygodniowy aktywny urlop bez ładowarki? Nie ma problemu, damy radę. Ta bateria jest naprawdę pojemna. No i w dodatku – Pace 2 jest stosunkowo niedrogi, a potrafi całkiem sporo! Zupełnie jak polska siła robocza na zachodnich rynkach pracy.

Chcąc mówić o minusach, musiałbym zacząć kopać w najgłębszych pokładach moich przypierdolek. Producent zabezpieczył zegarek automatyczną blokadą przycisków podczas trwania aktywności. Żeby odblokować funkcje, w tym: funkcję zatrzymania lub pauzowania treningu, musimy parę razy pokręcić małym pokrętełkiem. Jest to trochę irytujące, ale da się przeżyć. Druga sprawa – błogosławieństwo automatycznego podświetlenia, staje się przekleństwem podczas monitoringu snu. Oczywiście tylko jeśli nie zastygniemy w jednej pozycji, jak zestresowany nastolatek podczas pierwszego razu. W moim przypadku, kiedy próbowałem zasnąć, wiercąc się z boku na bok, za każdym razem dostawałem w twarz strzałem z wyświetlacza. Więcej grzechów nie pamiętam, choć nawet niewielka ich ilość może wystarczyć do zniechęcenia fanatyków dwóch innych producentów. Jednak ofertą marki COROS zdecydowanie warto się zainteresować, jeżeli szukamy naprawdę dobrej jakości i zaawansowanej technologii w konkurencyjnej cenie. Bo jeśli odstawiając suunto najn na rzecz podstawowego egzemplarza marki COROS, jakim jest Pace 2, zauważa się tyle pozytywnych aspektów i tak niewiele przeszkadzajek, to strach pomyśleć jak przemyślanymi i zaawansowanymi kombajnami są modele z wyższych półek cenowych. A i tak zostanie Wam w kieszeni parę dolarów na jasne pełne i mega rollo 😉




 
 
A, i jakby ktoś chciał się rzeczowo doinformować, to tu:
 
facebook.com/COROSGlobal - oficjalny profil marki COROS
facebook.com/Tools4Action-105535654914035 
instagram.com/corosglobal/

#exploreperfection #coroswatch #corospace2 #pace2