czwartek, 3 marca 2016

Ból - najlepszy przyjaciel człowieka?

Czołem.
Długo nic się tu nie działo, jednak nie umarłem. A nawet jeśli umrę, to nie wszystek, bo trochę już zdążyłem napisać. Tak długa przerwa spowodowana jest brakiem ciekawych tematów, motywacji, czasu, odpowiednich bodźców i czegoś tam jeszcze. Kiedy planowałem coś napisać? Może podczas obozu w Karkonoszach? Może po Rzeźniku? Może nigdy?

Strasznie dużo bólu na tym blogu. Ból jest zjawiskiem niezwykle wygodnym do opisywania, bo też niezwykle bogaty jest wachlarz określeń, którymi można tenże opisać. Ból jest też świetnym bodźcem - podobno oczyszcza, rozwija duchowo, jest też zazwyczaj zwiastunem nadbudowania tkanki mięśniowej. No bajka.

Kilka dni temu, jadąc autobusem (tak, zdarza mi się; raz na pół roku ale jednak), obserwowałem starszą kobietę, która ekstremalnie wolno szła o kulach. Pomyślałem - ciekawe czy cierpi, w jaki sposób to odczuwa i za ile lat ja podzielę jej los. Odpowiedź, przynajmniej częściowa, przyszła bardzo szybko.

Nad jednym ramieniem mam małego ludka zwanego Zdrowy Rozsądek. Dla przeciwwagi, nad drugim mam dużego ludka, który w tej opowieści jest tym złym. Uległem pokusie i tęsknocie za inną dyscypliną, poprzedniczką biegania. W 5 minut dałem się namówić na 2h stania na bramce, na hali; dzień później podobna sesja.

Zupełnie szczerze - czuję się gorzej niż po 100 kilometrach. Boli mnie wszystko, nie umiem chodzić, wchodzić po schodach, schodzić ze schodów, siadać, kłaść się, kucać, a w nocy nawet nie umiałem przewrócić się z lewego boku na prawy. Nawet gdybym umiał, potem zapewne nie przewróciłbym się z prawego z powrotem na lewy. Mięśnie brzucha są w takim stanie, że przed wizytą w toalecie chyba będę potrzebował końskiej dawki Xenny, bo inaczej czeka mnie bezradność w czystej postaci.

Jest bardzo źle, choć doskonale wiem dlaczego. Jednak nie spodziewałem się destrukcji na taką skalę. Nie wiem kiedy wrócę do swoich treningów, choć wierzę że wrócę silniejszy :D Po tylu latach, poużywałem sobie mięśni, które nie były mi potrzebne ani do biegania, ani w ogóle do życia, zatem efekty są opłakane... ale na szczęście chwilowe ;)

Jak mawiał Alan Shearer - Ból przemija, chwała trwa wiecznie. Co mnie nie zabije, to wzmocni!

A może po prostu cipa ze mnie.

Dziś bez zdjęć, bez wierszy, bez chińskich przysłów. Jest tylko ból, dużo bólu, wszędzie.

Dzięki Seb, bądź dumny - jesteś niebiegającym źródłem i świadkiem moich topowych fizycznych cierpień, jakoś tak się złożyło ;)