sobota, 19 września 2015

Z piwem przez Saharę

Krótko będzie, obiecuję.

Arcymistrz horroru pisanego, Stephen King, powiedział kiedyś: Nocą myśli mają nieprzyjemny zwyczaj zrywania się ze smyczy. (dzięki Monia)

Siedzę se w Browarze, nadzorując warzenie kolejnego już piwska. Jak powszechnie wiadomo, jest to proces czasochłonny. O czymś w tym czasie trzeba myśleć, tym razem padło na imprezę z absolutnego topu mojej listy "must do" w karierze ultrasa. Maraton Piasków.

Tydzień naparzania po pustyni w jednej parze gatek, bez dostępu do prysznica, z całym tygodniowym zapasem jedzenia na plecach. Czy można sobie wyobrazić bardziej ekscytującą przygodę? :D

Pompka do wysysania jadu skorpiona w wyposażeniu obowiązkowym, a w ramach (nieprawdopodobnie wysokiego) wpisowego- transport zwłok z powrotem do kraju. Mimo wszystko cholernie dobra opieka lekarska, eskorta marokańskiej armii i ludzi pustyni, śmigłowce czekające w pogotowiu, ciągła kontrola stanu zdrowia, tysiące tabletek z solą, ośmioosobowe namioty berberyjskie, pięćdziesięciostopniowe amplitudy temperatur i piasek. Dużo piasku. Wchodzi wszędzie, niszczy wszystko, przeszkadza i wkurwia.

Do tego dziennikarze, stacje telewizyjne, hektolitry kroplówek i niesamowita, masochistyczna satysfakcja z walki ze sobą w warunkach tyleż ekstremalnych, co po prostu magicznych. Ciągnie mnie na pustynię. Ciągnie chyba nawet bardziej niż na UTMB.

Obczajcie filmik, ino do końca bo są migawki z namiotu medyków, to tak odnośnie magii ;)

niedziela, 13 września 2015

Beskidy Trainig Camp

Jest taka stara, niechińska anegdota. Swego czasu uczestniczyłem aktywnie w dyskusji na temat Stadionu Narodowego. Coś tam kiedyś nie pykło, nie pamiętam już, schody pęknięte, basen się zrobił, cokolwiek, nieważne. Każdy przejaw sceptycyzmu wobec SN, zwykłem z automatu kontrować; wszak obiekt to wspaniały ;) Mój Dobry Kolega stwierdził, że to trochę jak z upośledzonym dzieckiem. Dzieci w szkole trącają kijem, Pani mówi że "nie da się", a Ty kochasz je bez względu na wszystko i wiesz, że jest genialne. Co więcej, wmawiasz to wszystkim dookoła, choć ci swoje wiedzą. 

Tak samo jest z Beskidem Śląskim, a może nawet i Żywieckim. Śmigam sobie po tych wszystkich Szyndzielniach, Klimczokach i innych Skrzycznych (a wcześniej też Czantoriach, Równicach i innych Baranich) i dociera do mnie, że te szlaki są na ogół cholernie nieurokliwe. Nie potrafię z tego czerpać, Tatry to nie są, trudno już. 

Dupa, od piątku biegałem już tylko po urokliwych.
---

Do Bielska-Białej dotarłem jakoś w środę wieczorem. Od początku prawie wszyscy byli bardzo pomocni. Pani w przydworcowym fastfoodzie ochoczo wyjaśniła mi gdzie jest PKS, a kierowca autobusu najpierw nieprzyzwoicie długo stał na jednym z przystanków żeby uruchomić nawigację w swoim smartfonie, a potem w zasadzie pół trasy jechał lewym pasem bo co chwilę sprawdzał na ekranie gdzie jest ta moja ulica Przedwiośnie i czy to już teraz mam wysiadać. Cudowni ludzie.

W ogóle kultura na szlaku jest tu dużo, DUŻO większa niż w Tatrach. Ludzie (i młodsi i starsi) mówią "dzień dobry" zanim jeszcze zdążę do nich podbiec (może ze strachu), to się ceni i wspomina dużo lepiej niż sezonowe buractwo. 

Idea tego wyjazdu była taka, żeby trochę pohasać po trasie BUTa. W sumie "trochę" się udało. W czwartek 24km (1360 D+) szlakiem początkowych kilometrów październikowego BUTa. Gdzieś tam udało się wpleść Klimczok i Szyndzielnię. Nie było mocy ani pod górę ani z góry, lipa jakaś, ale przynajmniej zobaczyłem co mnie czeka za trzy tygodnie. Tyle tylko, że wnioski pozytywne nie były. Naprawdę syte przewyższenia, trzeba się pilnować od samego startu i rozsądnie rozkładać siły...

...czego nie udało mi się zrealizować jeszcze nigdy.

W piątek musiałem obudzić się wcześniej niż bym tego chciał (tak, urlop mam w końcu), żeby zmieścić trening przed 11., bo kwaterę trzeba opuszczać i przenosić się do innej. Miał być ostry vertical na Skrzyczne i zbieg "Trasą Biegową Rekreacyjną", która pokrywa się z finiszem BUTa. Czyli dyszka z hakiem, szybki prysznic i przeprowadzka.

Nie wyszło.

Trasa Biegowa Rekreacyjna nie jest jakoś ekstremalnie dobrze oznaczona. W pewnym momencie, na którymś tam skrzyżowaniu, nie widząc żadnych strzałek, poleciałem (nie wiedzieć czemu) prosto. I to był, jak się niedługo potem okazało, spory błąd. Zbiegłem na asfalt w jakiejś wiosce między polami, skąd Skrzyczne widziałem niebezpiecznie nie-od-tej-strony-co-trzeba. Zacząłem więc pytać miejscowych czy "tędy na Szczyrk?". Jakiś starszy Pan rzucił tylko z przydomowej huśtawki "tam w dole jest przystanek, niech Pan autobusem pojedzie!". Nie był to dobry znak, tym bardziej że czas gonił. Trzeba więc było zacząć uciekać.

Plan na ten dzień zakładał dwa treningi- poranna siła w górach i wieczorna szybkość na stadionie. Po zbiegu ze Skrzycznego, zmuszony byłem je połączyć. Popędziłem szosą przez Jakieśtamwioski niebezpiecznie blisko progu mleczanowego, nerwowo monitorując czas, który pozostał mi do ustalonej pory wymeldowania. Ale zdążyłem, a właściciele kwatery powiedzieli mi że "oni nie biją" i nic by się nie stało gdybym został chwilę dłużej. Dzięki, cenna wskazówka na przyszłość, jednak lubię trzymać się pewnych ustaleń.

Zamiast śniadaniowej dyszki wyszło dwa razy tyle, w tym 855m w górę, co było o tyle niekomfortowe, że nazajutrz zaplanowałem sobie grupowy trening (na trasie BUT, a jakże!) którego objętość miała zakręcić się gdzieś w okolicach 30km. Trzeba więc było dobrze się zregenerować, to wszystko co mogłem zrobić. 

Regenerację zacząłem od jedzenia. W zasadzie nie tylko zacząłem- moja regeneracja w dużej mierze składała się ze spożywania posiłków- żarłem w tym Szczyrku za dwóch. Cóż, kalorie muszą się zgadzać :D Żeby jednak nieco rozluźnić pospinane mięśnie, poszedłem na basen. Miałem nadzieję że COS w Szczyrku będzie wręcz wymiotował sportowcami wszelkiej maści i co tu dużo mówić, podobała mi się wizja takiego sportowego klimatu. Rzeczywistość rzecz jasna wypadła nieco inaczej- połowa torów zawalona dziewczynkami w takim wieku, że moje pływanie wśród nich miało prawo wzbudzić czujność ratowników i trenerów. Spłoszyły mnie te wszystkie przyszłe Otylie, po kilku długościach uciekłem do jacuzzi. 20 minut naprawdę przyjemnej gorącej kąpieli z intensywnym hydromasażem i można było... iść coś zjeść, albowiem nadeszła pora kolacji :D

Na wyjściu z obiektu nie dało się nie zauważyć pamiątkowych zdjęć (nawet sprzed kilkunastu lat) różnych reprezentacji, które miały przyjemność trenować w COSie w Szczyrku. Pogapiłem się chwilę i ruszyłem w stronę drzwi, ale po drodze rzuciłem okiem przez szybę na parkiet hali sportowej i trochę mnie zatkało. Trafiłem na trening naszych siatkarek ;) Skowrońskiej co prawda ewidentnie się nie chciało, ale przynajmniej wygląda nie gorzej niż w 2003r. Nacieszyłem oczy i podreptałem w stronę węglowodanów, z mocnym postanowieniem- następny "obóz treningowy" w Szczyrku na pewno muszę przemieszkać w COSie.

Dobra, pora coś zjeść, ale oczywiście nie mogło się obyć bez niespodzianek. Siedzę sobie spokojnie w jakiejś klimatycznej knajpce w centrum Szczyrku, popijając sok pomarańczowy w oczekiwaniu na lasagne, aż tu nagle słyszę za plecami swoje imię i nazwisko :D Odwracam się, a tam biegacze. To nie tak, że spodziewałem się chińskich turystów (ci siedzieli obok mnie), ale trochę byłem tym wszystkim zaskoczony. Okazało się, że była to para napieraczy z którymi miałem się spotkać na sobotnim treningu, a Pani Napieracz czytała ze smartfona listę obecności i akurat trafiła na mnie. Swój swojego znajdzie wszędzie ;)

Po moim powrocie do pokoju, w miejscu w którym chwilę wcześniej wciągałem płaty makaronu, ktoś urządził pokaz fajerwerków. Coś mi mówi, że to już nie miało nic wspólnego z moją obecnością tam. 

Sobotni trening w końcu był okazją do jakiejś większej socjalizacji. Większa socjalizacja w moim przypadku wciąż nie oznacza, że sam się do kogoś odzywam, ale przynajmniej mam do kogo w razie potrzeby, co buduje mój wewnętrzny komfort. Było bardzo fajnie! Przepiękna pogoda, przepiękne widoki, czego chcieć więcej? 








Miało być 30, było 30 z lekkim bonusem. 1635 D+ w naprawdę mocnym towarzystwie (z tegorocznymi Finiszerami Grani Tatr i UTMB) i można wracać na kwaterę. Po drodze wstępujemy jeszcze do sklepu i opijamy udaną pohasówkę czymś zimnym, gazowanym i w zielonej butelce. Wieczorem znów ktoś urządza pokaz fajerwerków- Szczyrk zaczyna coraz wyraźniej przedstawiać się jako stan umysłu.

Wnioski końcowe (uprzedzam że nikomu do niczego się nie przydadzą):

1. Nigdy więcej nie jadę nigdzie sam na dłużej niż jeden dzień. Muszę mieć do kogo otworzyć mordę bo inaczej wariuję. Nawet jeśli do nikogo nie otwierałbym mordy, i tak bym zwariował. Nigdy więcej.

2. Zajebiście szybko się regenerowałem. Nie wiem czy to shake regeneracyjny z etixxa tak działał czy co, ale mogłem zapomnieć o DOMS. Na drugi dzień po mocnej pohasówce czułem się jakby nie było mocnej pohasówki. Tak to ja mogę trenować!

3. W Beskidach da się zrobić trening/wyścig z tatrzańskimi przewyższeniami. Uwierzcie, da się.

4. Coś tu miało być, ale zapomniałem. Najwyżej zrobię update.


Czwartek: http://www.movescount.com/moves/move76442006
Piątek: http://www.movescount.com/moves/move76442062
Sobota: http://www.movescount.com/moves/move76442132