Odrobię sobie w maju, na opolskim podwórku, na nieco dłuższym dystansie. A tymczasem...
...jak widać- długa droga przede mną, ale motywacja była od zawsze ;) Ciężki był ten poniedziałek. Najcięższy (treningowo) dzień w tym roku. Najpierw spokojne 20km, na całe szczęście mniej więcej do połowy miałem bardzo pomocne i potrzebne towarzystwo ("bo ktoś musi mi cykać zdjęcia na bloga, a mój aparat nie działa";)), więc jakoś poleciało, choć skóra na stopach pod koniec coś jęczała. Aha- i dowiedziałem się, że mam mały tyłek. Czyli redukcja zauważalna, hurra. Potem 2,5h przerwy, z różnych względów niewykorzystanej na uzupełnienie węglowodanów, co było bardzo, mówiąc wprost, głupie.
A potem... no właśnie, drugi trening to był jakiś dramat. Wypłukany z cukrów, ruszyłem na 12km. Nogi ciężkie, a energia była przez 200m. Potem zaczęła się droga przez mękę, po 2km miałem niewyobrażalną ochotę po prostu stanąć, skończyć, pójść do domu. Tak ciężko w tym roku jeszcze nie było. Kompletny brak energii, a ja jeszcze w ostatniej chwili postanowiłem jednak zostawić żelka w domu. No brawo.
Wytrzymałem. Jakimś cudem wyczłapałem pełne 12, a w sumie tego dnia 32km. Po powrocie do domu miałem ochotę zjeść WSZYSTKO.
To chyba też czegoś uczy? Spacer poza strefę komfortu, to chyba za tym tak bardzo tęskniłem, prawda? To chyba to mnie tak bardzo kręci w ultra? To chyba wtedy się rozwijamy, czyż nie?
Dziś było zgoła odwrotnie. Tak jak dziś, chciałbym się czuć na każdych zawodach, na każdym treningu. Była moc! A po jednostce organizm dostał w nagrodę pakiet regeneracyjny w postaci basenu, solanki i sauny ;)
Stare chińskie przysłowie mówi: jeśli chcesz być kozak, musisz pokonać innego kozaka.
Droga na szczyt jest długa, ale dopóki jest siła i motywacja do stawiania kolejnych kroków- jest też wiara w sukces. No i fajnie czasem postawić kilka kroków w dobrym towarzystwie. Dzięki:)
Jeszcze tylko dwa miesiące...
fot.Beata